2 kwietnia 2015

50. Podsumowanie marca

Teraz się tak zastanawiam czy ja kiedykolwiek robiłam jakiekolwiek podsumowanie miesiąca? Nie przypominam sobie i szczerze nie wiem, co mnie dzisiaj naszło. 
Marzec był ciężki i wiedziałam, że tak będzie już od samego początku. Nie mogło być inaczej - wiele rzeczy skumulowało się na raz. Jedne stały się priorytetem a inne na tym cierpiały. Przede wszystkim ciąg dalszy walki z anemią. Trwa ona nadal i trwać będzie. Ale widzę już światełko w tunelu. Takie coraz wyraźniejsze i tak jakby bliższe niż dalsze. Od 5. do 15. marca właściwie nie trenowałam wcale a jedyną formą aktywności był szybki marsz. Potem przyszedł czas na spokojne rozbiegania i lekką siłę skipową. Aż nadszedł ten dzień - 23. marca, kiedy biegałam drugi zakres. Co prawda tylko trzy kilometry w tempie 4:20, teoretycznie, bo w praktyce wyglądało to tak: 4:17; 4:13; 4:13. No pięknie! :) Pomimo wiatru (zdziwiłabym się gdyby go nie było) biegło mi się tak dobrze. Nie miałam ochoty stawać już po dwóch kaemach, wręcz przeciwnie czułam, że mogę przebiec jeszcze dodatkowe dwa :) A to wszystko dlatego, że wyniki się poprawiły, co prawda nadal oscylują w dolnej granicy normy, ale można już myśleć o normalnym trenowaniu. Niedługo znowu muszę powtórzyć badania.
W tym miesiącu przebiegłam jedynie 121 km i przeszłam 58 km. Obraz nędzy i rozpaczy. Ale co zrobić skoro miałam ponad tygodniowy zakaz biegania? 
W kwietniu będzie lepiej, już ja się postaram. Niestety raczej nie wystartuję 12 kwietnia  na 10 km, tak jak planowałam. Trener nie wyraził zgody, stwierdzając, że to zły pomysł i totalnie bezsensu w obecnej sytuacji. Ja mam trochę inne zdanie. Strasznie zależało mi na tym biegu. I możne wbrew zakazowi jednak wystartuję? Przy okazji tej rozmowy dowiedziałam się jakie plany na moje bieganie ma trener. Chce żebym zrobiła minimum na MPJ w biegu na 3000m, a jeśli się nie uda, to i tak chce żebym w nich wystartowała. I łaskawie pozwoli mi na jeden bieg uliczny, który sobie wybierzemy. No dzięki, trenerze! -.- 

Drugą ważną kwestią w ubiegłym miesiącu był kurs prawa jazdy. Ciężko było mi to wszystko pogodzić. Szkoła, treningi, jazdy. I tak jak wcześniej wspomniałam niektóre rzeczy cierpiały ze względu na to, że inne w tamtym czasie były po prostu ważniejsze. W tym wypadku treningi i prawko górowały nad szkołą, co niestety widać po ostatnich ocenach. W szkole bywało, ze pojawiałam się tylko trzy a czasami i dwa razy. Do domu nierzadko wracałam o 19, nie mając już sił i ochoty na nic innego niż sen. Przez to nie jest różowo, a moje lenistwo jeszcze bardziej utrudnia mi zabranie się do nadrobienia tych zaległości. Dobrze, że nie jestem w klasie maturalnej! Nie mniej jednak kurs ukończyłam, prawko zdałam  - za drugim razem (inteligentna ja, bardzo inteligentnie nie zatrzymałam się na STOPie, oblewając egzamin na własne życzenie po trzydziestu minutach jazdy po mieście, mając zaliczone już praktycznie wszystkie polecenia!). Jestem więc świeżo upieczonym kierowcą i czekam z niecierpliwością na, to kiedy będę miała ten tak bardzo wyczekiwany kawałek plastiku w swoich rękach.

Selfie przed egzaminem w WORDowskiej toalecie musi być ;)

W sumie do tej pory ciężko mi uwierzyć, że zdałam i mam prawo jazdy


Że niby sixpack? ;)



Podsumowując było ciężko, ale mam nadzieję, że kwiecień będzie miesiącem, w którym uda mi się wyjść na prostą. Nadal walczę z anemią. Wczoraj przygotowałam słoik z buraczkami - będzie kiszonka! :D Ciągle dużo żelaza, witaminy C itp. Będzie dobrze. 

A że pewnie do świąt nic tu już nie napiszę, więc teraz życzę wszystkiego co najlepsze na te święta! 
Wesołego Alleluja :)