28 lipca 2014

45. Akcja regeneracja

Kolejny tydzień przede mną. I nie, nie będzie to zabiegany tydzień. No, przynajmniej jeśli chodzi dosłownie o bieganie, bo przez najbliższe SIEDEM dni żadne bieganie nie wchodzi w grę, no chyba że to z kanapy do lodówki :D Chociaż i z tym muszę uważać...
Zero wybiegań, zakresów, pięćsetek, tysiączków, rytmów, skipów, płotków, ani nawet "jamajskiego" truchtu. NIC. Jeszcze nigdy w całej mojej biegowej "karierze" nie miałam tak długiej przerwy. I już teraz wiem, że myślą przewodnią najbliższych dni będzie "bez kija nie podchodź". Nie ma biegania, jest humor w kratkę. Niemniej jednak potrzebuję tej przerwy. Potrzebuję odetchnąć, odpocząć i zregenerować się. Muszę nabrać sił, a przede wszystkim świeżości i ochoty do dalszego trenowania. Bo przyznam szczerze, że po obozie w Ustce, na którym byłam zaraz na początku lipca, mój zapał do treningów jakby przygasł, zwłaszcza ciężko było mi się zmobilizować do wyjścia na dłuższe rozbieganie. Pogoda w sumie też mi tego nie ułatwiała. Ale posłusznie robiłam, to co trener kazał i jakoś to szło. Właśnie, jakoś. Niby tempo spokojne, lekkie i przyjemnie, a tętno szalało. Po ostatnich dwóch startach, o czym wspominałam w ostatnim wpisie, też już było widać, że ciężko mi się biega. Dlatego ten cały tydzień wolnego to miły gest ze strony trenejro. Później kolejne dwa tygodnie to tylko cztery treningi tygodniowo, a w tym sama siła i rozbiegania. Także odetchnę sobie trochę. Bo bądź co bądź, lipiec kończę z 230kilometrowym przebiegiem, z czego 85 nabiegałam w pierwszym tygodniu. Może dla kogoś kto biega miesięcznie ponad 300 czy nawet 400 km nie robi to wrażenia, jednak dla mnie jest to największa ilość przebiegniętych kilometrów od początku mojego biegania. Dla porównania w czerwcu było to o ponad 50 km mniej.
Ale, ale. Wszystko ma swoje wady i zalety. Na moje nieszczęście ten bez treningowy okres przypadł w niezbyt dobrym czasie. Od kilku dni, w sumie to od dwóch tygodni, toczę wojnę z samą sobą, a brak biegania nie wpłynie najlepiej na jej przebieg, ot co. Staję przed lustrem i myślę sobie, że nie jest źle. No nawet dobrze. Za to kiedy patrzę na zdjęcia, mój obraz postrzegania samej siebie zupełnie się zaburza. Na zdjęciach wyglądam co najmniej beznadziejnie. 
Przykład:




Nie mogę na nie patrzeć. (+Czemu lewa noga jest z przodu? o.O)

Także pozostaje mi przeczekać ten tydzień. A zamiast biegania będzie rower, spacery z psem, pływanie i może rolki? Będą też brzuchy i inne brzucho-podobne wariacje, bo sześciopak sam się nie zrobi. I jeszcze jakby ktoś mógł coś zrobić z tymi małymi, gryzącymi tworami, bo chyba zadrapię się na śmierć. 

A że regeneracja to nie tylko leżenie z nogami do góry, to łapcie fotki wczorajszego śniadania i obiadu :D

Bananowa kaszka owsiana z daktylami w słoiku po domowym maśle orzechowym, jogurt naturalny

Kasza jaglana ze smażoną piersią kurczaka, surówka z buraka, marchwi i jabłka z olejem rzepakowym i pestkami słonecznika (polecam, miłość od pierwszego kęsa <3)

24 lipca 2014

44. Długa droga w dół

Jestem tak zajebiście beznadziejna, że aż chce mi się płakać. 
Wiele razy miałam zamiar dodać jakiś nowy wpis, ale kończyło się to, jak zresztą widać, na zapale i nic więcej. Po wczorajszym dniu jednak muszę tu coś napisać. Muszę napisać to, jak bardzo jestem do dupy i jak bardzo czuję się chujowo. Tak chujowo (sorry, emocje), że mam ochotę to wszystko rzucić, skończyć i zapomnieć. Po co tyle biegam, tyle trenuję, wkładam w to całe swoje serce i poświęcam czas, który mogłabym równie dobrze przeznaczyć na coś innego. Im bardziej się staram, tym bardziej mi nie wychodzi. I wkurw mnie bierze, bo nigdy nie będę biegać tak dobrze jakbym tego chciała. To z moją głową jest coś nie tak czy po prostu faktycznie jestem zerem? Ja wiem, że nie od razu Rzym zbudowano, że trzeba czasu. Ale na Boga, trenuję już trochę, a efektów nie widać. Zamiast biegać coraz szybciej, ja staczam się na dno, co pokazują moje ostatnie dwa starty. Tak, ten wczorajszy na 3000m i na milę kilka dni wcześniej. A może to przetrenowanie? Nie wiem. 
Na treningach wszystko wygląda całkiem dobrze, ale jak przychodzi do startów to, krótko mówiąc, pierdolę na całej linii. Stać mnie na złamanie tych 11 min., ale nie potrafię. Nie potrafię zmobilizować się na tyle żeby dać z siebie wszystko podczas biegu. Chyba przegrywam z samą sobą już na starcie. To boli, a co najgorsze chyba nie daje mi to motywacji do pracy nad poprawą. W zamian załamuję się i tak jak w tej chwili mam wszystko w du... głębokim poważaniu. Trener też jakoś nie próbuje mi w tym pomóc. 
I nie wiem czy mam dzisiaj iść zrobić jakieś rozbieganie, czy dać sobie luz. Nie mam ochoty na dzwonienie do trenera i dopytywanie. 

No kurwa, żeby nabiegać 11:33!? Załamka.