Jestem tak zajebiście beznadziejna, że aż chce mi się płakać.
Wiele razy miałam zamiar dodać jakiś nowy wpis, ale kończyło się to, jak zresztą widać, na zapale i nic więcej. Po wczorajszym dniu jednak muszę tu coś napisać. Muszę napisać to, jak bardzo jestem do dupy i jak bardzo czuję się chujowo. Tak chujowo (sorry, emocje), że mam ochotę to wszystko rzucić, skończyć i zapomnieć. Po co tyle biegam, tyle trenuję, wkładam w to całe swoje serce i poświęcam czas, który mogłabym równie dobrze przeznaczyć na coś innego. Im bardziej się staram, tym bardziej mi nie wychodzi. I wkurw mnie bierze, bo nigdy nie będę biegać tak dobrze jakbym tego chciała. To z moją głową jest coś nie tak czy po prostu faktycznie jestem zerem? Ja wiem, że nie od razu Rzym zbudowano, że trzeba czasu. Ale na Boga, trenuję już trochę, a efektów nie widać. Zamiast biegać coraz szybciej, ja staczam się na dno, co pokazują moje ostatnie dwa starty. Tak, ten wczorajszy na 3000m i na milę kilka dni wcześniej. A może to przetrenowanie? Nie wiem.
Na treningach wszystko wygląda całkiem dobrze, ale jak przychodzi do startów to, krótko mówiąc, pierdolę na całej linii. Stać mnie na złamanie tych 11 min., ale nie potrafię. Nie potrafię zmobilizować się na tyle żeby dać z siebie wszystko podczas biegu. Chyba przegrywam z samą sobą już na starcie. To boli, a co najgorsze chyba nie daje mi to motywacji do pracy nad poprawą. W zamian załamuję się i tak jak w tej chwili mam wszystko w du... głębokim poważaniu. Trener też jakoś nie próbuje mi w tym pomóc.
I nie wiem czy mam dzisiaj iść zrobić jakieś rozbieganie, czy dać sobie luz. Nie mam ochoty na dzwonienie do trenera i dopytywanie.
No kurwa, żeby nabiegać 11:33!? Załamka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz