Po raz kolejny coś się kończy. Chwile są tak ulotne. Czas przelatuje ci
przez palce. Nawet nie wiesz kiedy minęły 3 lata. Nie lubię tego
uczucia. Jest takie samo jak to w momencie, gdy kończyłam podstawówkę.
Chociaż teraz nie czuję takiego wewnętrznego rozdarcia, bo wtedy jednak
była zupełnie inna sytuacja, inne okoliczności. Ale jeszcze bardziej nie
cierpię swojego sentymentalizmu.
W zeszłym tygodniu czwartek i piątek spędziłam w Babilonie, na ostatnim klasowym biwaku. Wstawię niektóre zdjęcia, ale teraz nie mam ochoty go opisywać.
Natomiast dzisiaj na nowo odkryłam swoją miłość do jazdy na rowerze. Chyba nawet bieganie nie sprawia mi takiej przyjemności.
Wczoraj wyszłam na dwór z zamiarem sprawdzenia tylko czy jest wszystko w porządku z moim rowerem, bo był naprawiany, a na dzisiaj był mi potrzebny. Zrobiłam rundkę wokół bloku, a ta chwilowa przejażdżka przerodziła się w półgodzinną jazdę po lesie. Przez ostatnie trzy lata zaniedbałam jakoś jeżdżenie rowerem, co wcześniej było moją codziennością, zwłaszcza latem.
Jakoś tydzień temu zobaczyłam ogłoszenie o rajdzie z burmistrzem Tucholi. Od razu wiedziałam, że wezmę udział. Tak postanowiłam i faktycznie dotrzymałam słowa. Trasa bardzo przyjemna, aczkolwiek dość krótka.
Raciąż -> Stobno -> Stobno-Borki -> Nadolna Karczma -> Raciąż
W sumie około 13 km.
Zakończenie na stadionie leśnym, gdzie każdy mógł zjeść GORĄCĄ! grochówkę. Szkolna najlepsza zaraz po maminej <3 Aż mi się przypomniały obiady w podstawówce. *.*
Później losowanie nagród. Głupi ma zawsze szczęście, więc wyszło na to, że wylosowano i mój numer. Już drugi raz w przeciągu ostatniego miesiąca. (Wcześniej podczas szkolnego Dnia Dziecka) Musiałam tylko odpowiedzieć na arcytrudne pytanie: Jak nazywa się burmistrz Tucholi? Haha, siara jakbym nie wiedziała...
Po wszystkim spakowałam manatki i wróciłam do domu.
I stwierdziłam, że ludzie zbyt dużo wiedzą o tym, o czym nie powinni; za dużo plotkują i zajmują się cudzymi sprawami i życiem.
I znowu nie podszedł. Chociaż mnie widział. Jedyne co, to odpowiedział na moje "dzień dobry". I to wszystko. WSZYSTKO. Zabolało. I nadal boli, cholera jasna! To chyba trochę za mało po tylu latach. Był dla mnie kimś ważnym. Na tyle ważnym, na ile ważny może być nauczyciel. Jego urodziny, święta nie święta ZAWSZE wysyłam mu życzenia, a go nie stać na marne "co u ciebie?". Może faktycznie nie wie jak ze mną rozmawiać po tym jak trzy lata temu zmarnowałam to, co on dostrzegł we mnie, kiedy jeszcze chodziłam do podstawówki? Może ma żal? Nie mam pojęcia...