Jeszcze w ten weekend czułam się tak dobrze. Przyszedł wtorek, trening, ciągły. 5km/4:30. I wszystko prysło. Po raz kolejny nieudany trening. Coraz mniej lubię biegi w drugim zakresie. To poczucie beznadziejności, kiedy kolejny kilometr biegnę wolniej niż powinnam. Walczę z głową, walczę z nogami. Zastanawiam się nad sensem tego wszystkiego. Boli kolano, boli duży palec u lewej stopy wraz z okolicami śródstopia. Ale to tylko nadwyrężenie. Poboli i przejdzie. No przecież.
W sobotę przełaje. Startuję na 1500m. Po tych zawodach wszystko się wyjaśni.
Nie uczę się w weekend, bo mi się nie chce, bo odpoczywam po tygodniu. W ciągu tygodnia się nie uczę, bo nie mam czasu. I sił. Paranoja. Dostaję kolejną czwórkę, czwórkę z plusem. Mam dość. Chcę piątkę. Chcę żeby wszystko się ułożyło.
Zmniejszyłam dawkę leku. W konsultacji z lekarzem, rzecz jasna. Może dlatego teraz jest tak szaro? Choć za oknem wiosna <3 Może to tylko taki przejściowy stan?
Stać mnie na więcej! Ale nie potrafię wykrzesać z siebie stu procent. Ciężko mi.
Nie porozmawiam z mamą, bo i tak mnie nie zrozumie. Kocham ją bardzo, ale to nie wystarcza.
Czeka na mnie i chemia, i niemiecki, i "Makbet".
Idę więc.
a może to pora na chociaż chwilowy odpoczynek i zebranie myśli? mi pomaga :) trzymam kciuki, żeby było lepiej! pozdrawiam, Ania
OdpowiedzUsuń