Jestem tak konsekwentna w pisaniu bloga, jak w życiu codziennym. Czyli nie jestem w ogóle. Chciałabym napisać, że wykorzystuję czas wolny w stu procentach, że wyciskam z niego tyle ile się da. Że biegam tak szybko jakbym chciała, a wyniki przychodzą same. Ale tak nie napiszę, bo tak po prostu nie jest. Czas przecieka mi przez palce, jestem mistrzynią jego marnowania i mistrzynią w nic-nie-robieniu. Trenuję zgodnie z zaleceniami trenera. Ma być zakres - jest zakres. Siła? Proszę bardzo. Szkoda tylko, że w parze nie idą wyniki. Pewnie jestem w gorącej wodzie kompana. Pewnie za szybko wszystko chcę. Drugi problem tkwi w tym, że nadal tkwię w swojej strefie komfortu i ciężko, bardzo ciężko mi z niej wyjść. Naprawdę stać mnie na dużo lepsze bieganie, ale głowa na to nie pozwala. Przegrywam już na samym starcie, zanim jeszcze zrobię pierwszy krok. Niby mówię sobie "jesteś dobra, dasz radę", ale gdzieś tam w podświadomości myślę zupełnie inaczej... A po kolejnym biegu, według mnie nieudanym, bo trener nawet nie raczy nic w tym temacie powiedzieć, pojawiają się wątpliwości, zwątpienie, brak wiary. Czasami wolałabym żeby po prostu powiedział mi, że mam sobie dać spokój, odpuścić, bo i tak żadnych nadzwyczajnych wyników nie zrobię.
Bo ja lubię wiedzieć na czym stoję.
Bo ja lubię wiedzieć na czym stoję.
Gdzie to lato? :c |
hej, nie od razu Kraków zbudowano, no nie? nie myśl o wynikach, ale o przyjemności jaką sprawia Ci bieganie. jestem pewna, że niedługo pojawią się efekty :) trzymam kciuki!
OdpowiedzUsuńps: dziękuję za radę. na pewno skorzystam :)