20 sierpnia 2012

10.


Ten weekend razem z mamą spędziłyśmy u dziadka na wsi. Jest to miejscowość niedaleko Grudziądza. Uwielbiam tam jeździć i robię to tak często jak tylko się da. Zazwyczaj właśnie z mamą i najczęściej towarzyszy nam również pies. Tym razem jednak uznałyśmy, że Tofik zostanie w domu pod opieką zaufanej osoby, bo tata ruszył w swoje strony. :) I przyznam szczerze, że to była dobra decyzja, bo droga powrotna była istną masakrą. Oczywiście ze względu na ostatnie upały, a wczoraj to był chyba szczyt. Na zewnątrz w cieniu[!] dobrze ponad 30 stopni Celsjusza, a w pociągu, którym jechałyśmy jeszcze większy skwar i straszliwy tłok. Słońce paliło przez okna, a ja czułam tylko jak po plecach spływają mi krople potu. Na całe szczęście ostatnia godzina jazdy była znacznie przyjemniejsza, bo miałyśmy przesiadkę do innego pociągu, w którym nie było już tak gorąco, a do tego dzięki otwartym wszystkim oknom był bardzo, bardzo przyjemny przewiew.
Tak więc w piątek po 15-tej byłyśmy na miejscu. Szybko wzięłyśmy się za obiad, bo wygłodniałyśmy po podróży. Później był czas na odpoczynek. Moja mama [podziwiam tę kobietę] była po nocce [pracuje jako pielęgniarka w Domu Pomocy Społecznej] i nie spała od czwartku rana, więc oczywistym było to, że była zmęczona.
Następnego dnia wyruszyłyśmy na wycieczkę rowerową. W planach miałyśmy ją już w lipcu, kiedy byłyśmy pierwszy raz u dziadka, ale pogoda skutecznie nam to uniemożliwiła. Naszym celem był pobliski Radzyń Chełmiński, w którym to znajdują się ruiny zamku krzyżackiego. Moja mama wiedziała o nich od zawsze. Ja dowiedziałam się w zeszłym roku całkiem przypadkiem podczas stypy urządzonej w restauracji w tej miejscowości. Tak na marginesie, to znajduje się ona w znakomitym punkcie, bo patrząc z niej przez okno rozpościera się widok na te właśnie ruiny. Oby dwie nie liczyłyśmy na nic wybuchowego ani zaskakującego, ot zwykłe mury. Na miejscu okazało się jednak, że jest co zwiedzać. 



Cała wycieczka rowerowa liczyła około 15km. Niedużo, ale było bardzo fajnie. To była główna atrakcja minionego weekendu. Resztę dnia spędziłyśmy wspólnie z dziadkiem na najlepszej na świecie działce <3 Niestety dziadek jest już coraz starszy, ma mniej sił i do tego od ośmiu lat walczy z rakiem. W zeszłym roku umarła moja babcia. Co prawda ogród to już nie ten sam ogród, co sprzed kilku lat, kiedy tętnił życiem. Jednak wciąż jest miejscem, w którym czuję się naprawdę wspaniale. 

Mama i dziadek - malinowi wyjadacze

Wczorajsze zbiory i dzisiejsze pyszne śniadanie z malinami w roli głównej


 Podsumowując był to jeden z najlepszych weekendów tych wakacji. I moim zdaniem nie trzeba wyjeżdżać za granicę, by spędzić najlepsze wakacje swojego życia. A zapożyczanie się tylko po to, by wyjechać gdzieś na kilka dni, a potem harowanie przez cały rok żeby oddać dług nie ma zupełnie sensu.

Do napisania! :)



3 komentarze:

  1. Zazdroszczę takiej wycieczki i aż zachciało mi się do mojego rodzinnego domu, gdzie mam właśnie taki ogród :c. Najlepsze wakacje są zawsze tak gdzie najważniejsi dla nas ludzie i nie muszą być one jakieś super ekskluzywne :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Najważniejsza jest ta atmosfera, którą udało ci się znaleźć.
    Taka sielanka.. ahh..

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi się najbardziej spodobały zdjęcia malin, oczywiście.<3

    OdpowiedzUsuń