I mimo że zaczęłam regularnie biegać, wiedząc, że waga może pójść w górę, to jednak dzisiejsze 48kg na wyświetlaczu wagi mnie przeraziło. Na tyle by poczuć się bardzo źle i jak... świnia. Dwa tygodnie temu było jeszcze 47kg... I zapala się lampka: "musisz coś z tym zrobić".
Na szczęście rano poszłam na trening. Kolejne 3km. Niecałe 20 min. biegu. Całe szczęście, bo endorfiny zrobiły swoje i sprawiły, że miałam te cholerne cyferki gdzieś. W tej chwili też.
Walczę i się nie poddaję. Biegam bo lubię... Uwielbiam.
I ten przypływ radości, kiedy moim oczom ukazała się informacja o październikowym
IV Biegu Św. Huberta w Tucholi. Bez zastanowienia weszłam na stronę, przeczytałam regulamin i... zapisałam się! 26 października czeka mnie 15km po malowniczej okolicy Borów Tucholskich, czyli las, rzeka i jeszcze raz las. Moje klimaty <3 Niestety byłoby zbyt pięknie, gdyby wszystko szło po mojej myśli. Kiedy euforia opadła, doszło do mnie, że to AŻ 15KM! A ja w życiu tyle na raz nie przebiegłam. Pojawił się strach i obawy, że nie dam rady ukończyć biegu. Ale mam jeszcze dwa miesiące, a mój plan treningowy przewiduje, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z nim, to jeszcze przed startem będę w stanie przebiec ten dystans. Dlatego też zamiast gdybać, biorę się do roboty... i biegam. I przede wszystkim muszę zaopatrzyć się w nowe buty biegowe, bo te w których teraz biegam, no delikatnie mówiąc trochę się nie nadają. Ale o moich obecnych butach napiszę następnym razem.
Tymczasem w czwartek był mój pierwszy raz z... pierogami! xD
Mama w pracy, taty też nie ma, są wakacje więc stwierdziłam, że na obiad zrobię sobie pierogi ruskie. Ziemniaki zostały z poprzedniego dnia, twaróg był, wszystko było. Były małe problemy natury technicznej z wyrabianiem, a potem z sklejaniem ciasta, ale efekt końcowy, jak na pierwszą przygodę z pierogami, był... zadowalający :) Wygląd to nie wszystko. Najważniejsze jest wnętrze. A ono było pyszne.
A oprócz walki z samą sobą, walczę również z blogiem, co chyba zresztą widać...
Udanego weekendu! :)