Smutek miesza się z radością. Szczęście z jego brakiem. Emocjonalna huśtawka nastrojów trwa. A wiosną samotność dokucza jeszcze bardziej niż kiedykolwiek, jednakże bycie z drugą osobą wymaga poświęcenia dla niej wolnego czasu, którego często nie mam nawet dla siebie. Z drugiej strony potrzebuję kogoś, w kim miałabym oparcie, kto podzielałby moje pasje i zainteresowania, kto bym mnie po prostu zrozumiał.
Wiele burz, wiele wyładowań. Całe szczęście (albo i nie) tych wewnętrznych, które kumulują się w środku, po to by kiedyś w końcu w wielkim wybuchu wyjść na zewnątrz.
Ostatnimi czasy mam totalną zlewkę na szkołę i naukę (a tak naprawdę to kiedy nie miałam?). Do tej pory jednak wszystko mi się jakoś udawało. Po wczorajszym dniu jednak dochodzę do wniosku, że te czasy powoli się kończą, a efekty, niestety te negatywne, będzie widać już w najbliższym czasie, po oddaniu sprawdzianów z matematyki i angielskiego...
Żeby tradycji stało się zadość, muszę też wspomnieć trochę o bieganiu. Norma.
W poniedziałek odbyły się indywidualne powiatowe biegi przełajowe. Przyznaję, że bałam się tych zawodów. Niby tylko kilometr, a fakt, że startowały zawodniczki tylko z powiatu chojnickiego też jakoś mnie specjalnie nie uspokoił. Zleżało mi na tym biegu. Chciałam pobiec jak najlepiej. Razem z dziewczynami z klubu ustaliłyśmy, że od początku trzymamy się razem, ale też nie robimy jako "zające". Za zająca natomiast robiła inna koleżanka, która od samego początku prowadziła i jako pierwsza dobiegła też do mety. Z góry to przewidziałyśmy i nawet nie miałyśmy zamiaru jej gonić, czego natomiast nie wiedziała inna dziewczyna, która mocno wystartowała za nią, potem osłabła i finalnie dobiegła chyba dziewiąta. No nic. Niewiedza czasami płata figle.
"Taktyka" nie do końca wyszła tak jak powinna. D. i A. owszem trzymały się jakiś czas razem, ja natomiast wolałam biec początek swoim wolniejszym tempem, bo wiedziałam, że na końcówce mogłabym spuchnąć. Przyspieszać zaczęłam chyba w połowie dystansu, na podbiegu, gdzie większość po prostu nie dawała rady. Znalazłam się wtedy na czwartej pozycji. Potem było już z górki, więc nabrałam większej prędkości i ciągnęłam do końca. W sumie niewiele mi brakowało do trzeciego miejsca. Na pierwszym przybiegła E., czyli bez niespodzianki. Potem D., A. i czwarta byłam ja. Za mną K. - koleżanka ze szkoły i szkolnej sztafety z października. Wcześniej marudziła, że będzie ostatnia, koniec końców skończyła dużo lepiej.
W tym dniu byłam z siebie dumna. Trasa według mojego Garmina miała 1,03km. Pokonałam ją w 4:01, czyli według zegarka kilometr zrobiłam w 3:55, chociaż po wrzuceniu biegu na Endomondo pokazało mi czas 3:49. Nie ukrywam - ta druga wersja bardziej mi się podoba. Poczułam motywację do dalszego trenowania. Poczułam też, że to co do tej pory robiłam nie poszło na marne, chociaż potem był taki smaczek niezadowolenia. Czwarte miejsce, zaraz za podium. Niewiele brakowało żebym zajęła to trzecie miejsce i dostała medal. Cóż. I tak było dobrze.
Po biegu powłóczyłam się trochę po lumpeksach i wróciłam do domu. Po południu zrobiłam trening - podbiegi 8x100m. Tak lekko mi się biegało. Nie wiem czy to zasługa tego czwartego miejsca, czy po prostu podbieg był zbyt łagodny xD Wieczorem jednak trochę żałowałam, że sobie nie odpuściłam tego treningu, bo nogi bolały mnie strasznie. Na następny dzień dowiedziałam się, że niektórzy jednak darowali sobie trening po przełajach (siła skipowa; ja robiłam ją w piątek). Trudno.
Wczoraj natomiast miałam znienawidzony zakres. 5km w tempie 4:40. Ciężko było. Przede wszystkim pogoda była straszna. Przez 3/4 treningu była tak duszno, że oddychało się fatalnie. Do tego słońce trochę przygrzewało. Czuć było, że coś wisi w powietrzu. Na ostatnim (całe szczęście) kilometrze rozpadało się totalnie, a ja dalej biegłam. Do tego wiatr zaczął silniej wiać, a pech chciał, że akurat biegłam pod niego. Dobrze, że obeszło się bez burzy. Skończyłam drugi zakres, chwilę odpoczęłam i zrobiłam pięć stumetrowych przebieżek w kolcach, a potem dwa kółka "jamajskiego" truchtu (określenie trenera W. xD) Na sam koniec porozciągałam się w siłowni. Sumując na Chojniczance spędziłam wczoraj 2 godziny! O.o
Dzisiaj mam wolne. W czwartek pewnie będzie rozruch, bo w piątek pięć pierwszych osób jedzie do Gdyni na wojewódzkie. Tutaj, nie oszukujmy się, nie mam już na co liczyć.
Żeby tradycji stało się zadość, muszę też wspomnieć trochę o bieganiu. Norma.
W poniedziałek odbyły się indywidualne powiatowe biegi przełajowe. Przyznaję, że bałam się tych zawodów. Niby tylko kilometr, a fakt, że startowały zawodniczki tylko z powiatu chojnickiego też jakoś mnie specjalnie nie uspokoił. Zleżało mi na tym biegu. Chciałam pobiec jak najlepiej. Razem z dziewczynami z klubu ustaliłyśmy, że od początku trzymamy się razem, ale też nie robimy jako "zające". Za zająca natomiast robiła inna koleżanka, która od samego początku prowadziła i jako pierwsza dobiegła też do mety. Z góry to przewidziałyśmy i nawet nie miałyśmy zamiaru jej gonić, czego natomiast nie wiedziała inna dziewczyna, która mocno wystartowała za nią, potem osłabła i finalnie dobiegła chyba dziewiąta. No nic. Niewiedza czasami płata figle.
"Taktyka" nie do końca wyszła tak jak powinna. D. i A. owszem trzymały się jakiś czas razem, ja natomiast wolałam biec początek swoim wolniejszym tempem, bo wiedziałam, że na końcówce mogłabym spuchnąć. Przyspieszać zaczęłam chyba w połowie dystansu, na podbiegu, gdzie większość po prostu nie dawała rady. Znalazłam się wtedy na czwartej pozycji. Potem było już z górki, więc nabrałam większej prędkości i ciągnęłam do końca. W sumie niewiele mi brakowało do trzeciego miejsca. Na pierwszym przybiegła E., czyli bez niespodzianki. Potem D., A. i czwarta byłam ja. Za mną K. - koleżanka ze szkoły i szkolnej sztafety z października. Wcześniej marudziła, że będzie ostatnia, koniec końców skończyła dużo lepiej.
W tym dniu byłam z siebie dumna. Trasa według mojego Garmina miała 1,03km. Pokonałam ją w 4:01, czyli według zegarka kilometr zrobiłam w 3:55, chociaż po wrzuceniu biegu na Endomondo pokazało mi czas 3:49. Nie ukrywam - ta druga wersja bardziej mi się podoba. Poczułam motywację do dalszego trenowania. Poczułam też, że to co do tej pory robiłam nie poszło na marne, chociaż potem był taki smaczek niezadowolenia. Czwarte miejsce, zaraz za podium. Niewiele brakowało żebym zajęła to trzecie miejsce i dostała medal. Cóż. I tak było dobrze.
Po biegu powłóczyłam się trochę po lumpeksach i wróciłam do domu. Po południu zrobiłam trening - podbiegi 8x100m. Tak lekko mi się biegało. Nie wiem czy to zasługa tego czwartego miejsca, czy po prostu podbieg był zbyt łagodny xD Wieczorem jednak trochę żałowałam, że sobie nie odpuściłam tego treningu, bo nogi bolały mnie strasznie. Na następny dzień dowiedziałam się, że niektórzy jednak darowali sobie trening po przełajach (siła skipowa; ja robiłam ją w piątek). Trudno.
Wczoraj natomiast miałam znienawidzony zakres. 5km w tempie 4:40. Ciężko było. Przede wszystkim pogoda była straszna. Przez 3/4 treningu była tak duszno, że oddychało się fatalnie. Do tego słońce trochę przygrzewało. Czuć było, że coś wisi w powietrzu. Na ostatnim (całe szczęście) kilometrze rozpadało się totalnie, a ja dalej biegłam. Do tego wiatr zaczął silniej wiać, a pech chciał, że akurat biegłam pod niego. Dobrze, że obeszło się bez burzy. Skończyłam drugi zakres, chwilę odpoczęłam i zrobiłam pięć stumetrowych przebieżek w kolcach, a potem dwa kółka "jamajskiego" truchtu (określenie trenera W. xD) Na sam koniec porozciągałam się w siłowni. Sumując na Chojniczance spędziłam wczoraj 2 godziny! O.o
Dzisiaj mam wolne. W czwartek pewnie będzie rozruch, bo w piątek pięć pierwszych osób jedzie do Gdyni na wojewódzkie. Tutaj, nie oszukujmy się, nie mam już na co liczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz